Gaździna była jakoś jowialnie usposobiona, albo chciała rozbawić gości, bojąc się, żeby nie wyjechali z nudów do miasta.
— Bandzie piknie, niek się nie bojom! — pocieszała, hałasując szklankami na tacy.
— Idźcie sobie! — rzuciła się Tuśka — robicie tu piekło... mnie głowa boli, a potem wasz serdak cuchnie, jak powietrze!...
Gaździna uczuła się dotknięta.
— Serdak je nowy i nicem nie trąci! — wyrzekła, wychodząc z izby — to nie serdak — to ja... ze starości!
I wyszła, obrażając swoją miłość własną dla ocalenia honoru serdaka.
Na stole ujrzała Tuśka list od męża.
— Naturalnie! — pomyślała — jest list! jeszcze mi tego brakowało.
Rozerwała kopertę i z ironią czytać zaczęła.
Żebrowski wyjątkowo nie pisał o palmie, weszkach, materacach, ale donosił jej, że »był na operetce«, a potem dał się namówić na »pół porcyi« Kowalskiemu, którego żona pojechała do Krynicy i jako »słomiany wdowiec« chodzić musi do restauracyi na kolacyę. — Żebrowski pisał, iż na operetce ubawił się, a na kolacyi otruł, ale już mu lepiej. — Deszczu w Warszawie niema, przeciwnie — najpiękniejsza pogoda, i on się dziwi, że podobno w Zakopanem taka ciągła ulewa.
— Dziwi się! dziwi się!... — myśli Tuśka, drżącemi rękoma składając list — dziwi się! on się wszystkiemu dziwi! Miły człowiek! Słomiany wdowczyk! Operetka!... Kolacyjka! Pisze o »pół porcyi« — niuńka — myśli, że ja mu uwierzę. Albo ten Kowalski — czy to nie zgroza... ma taką śliczną żonę! Ledwo wyjechała, a on już na »pół porcyi!...«
Zgrzytnęła zębami.
— Wszyscy oni jednakowi!...
Wydęła pogardliwie usta i zajęła się gorliwie Pitą. Przyrządziła jej płókanie, uczesała włosy, wydobyła z kufra francuską książkę i zadała jej do nauczenia się bajki.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.