Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz Tuśka, szablonem wiedziona, uznała za stosowne zaprzeczyć.
— Co znowu!...
— Ależ śliczna. Dlaczego nie ma wiedzieć o tem. To przesąd. Prawda, panienko, że wiemy, iż jesteśmy śliczni, jak obrazek?
Pita zarumieniła się, przygryzła usteczka.
Porzycki i Markowska zaczęli śmiać się wesoło.
— O! spiekła raka!...
Tuśka także płonęła, jak mak, taka ją gorączka jakaś trawić zaczęła.
Markowska klasnęła w ręce.
— O! o!... i mamusia spiekła raczka.
Natychmiast Porzycki odrzucił:
— My jużbyśmy tego nie potrafili.
Po twarzy Markowskiej przesunął się szary cień.
— Zapewne.
Tuśkę ogarnął cień jakiegoś zadowolenia, że w niej jest coś lepszego, czego tamta właśnie nie posiada.
— Proszę... siadajcie państwo...
Lecz Porzycki przerwał natychmiast.
— Wcale nie. Przedewszystkiem napijemy się herbaty. Myśmy przywieźli kanapki, ciastka, owoce, a pani nam da herbaty. Wreszcie sami się tem zajmiemy. Gdzie moja maszynka?
A... prawda!...
Parsknął śmiechem. Tuśkę oblały już nie rumieńce, ale ponsy. Zdawało się jej, że i Sznapsia kryje gwałtowną chęć śmiechu. Było to tylko przywidzenie, ale w jednej chwili Tuśka wyobraziła sobie, że Porzycki opowiedział wszystko swej dawnej kochance i że oboje wyśmiewali się z niej i z tego, co się z nią działo.
Porzycki wypadł do siebie po maszynkę, za nim Marcin. Pita śledziła ich ruchy, jak widz w sali teatralnej. Za chwilę wpadli z naftą, zapałkami, maszynką, spirytusem, wodą — słowem całym kramem.
— Och! ten Porzycki!... — śmiała się Markowska.