się w kapelusz i gotując się do wyjścia. — Jutro będę w sali na próbie.
Zwróciła się ku Porzyckiemu:
— Odwieziesz mnie?
— Naturalnie.
Znów Tuśka doznała ściśnienia serca. Przez krótką chwilę, poddając się czarowi Markowskiej, nie żywiła ku niej złości i dlatego mniej cierpiała. Gdy widziała Porzyckiego, wychodzącego z tą kobietą, odżył w niej cały ból, zdwojony jeszcze musem jej sytuacyi.
Aktorka zbliżyła się do Pity, pragnąc ucałować dziecko.
— Pani pozwoli? — zapytała Tuśki.
Lecz Tuśka rzuciła się żywo:
— Nie — nie...
Zdawało się jej, że to ją samą pragną dotknąć usta aktorki.
Porzycki spojrzał na Tuśkę zdziwiony.
— Dziecko jest chore na gardło... Pani może zachorować... — tłómaczyła się Tuśka.
— A... tak!...
Tuśka jednak musiała istotnie zmienić się i zblednąć, bo oczy Porzyckiego wbiły się w jej twarz uparcie.
— Do jutra!
Wyszli oboje do sieni.
Słychać było, jak zamieniają z sobą jakieś krótkie, urywane zdania.
Wreszcie drzwi od dworu się otworzyły, furka zaturkotała i nastała cisza.
Tuśka spojrzała dokoła. Porozstawiane naczynia od herbaty i ciastka, dalej owa maszynka — wszystkiemi zaczęto drobiazgami okrutnie ranić jej serce. Gdy wzrok jej padł na Pitę, rana ta powiększyła się jeszcze silniej. Teraz ta słodka, śliczna twarzyczka będzie jej uosobiała tamtę, ową Amę — ich córkę, ich dziecko, rozwiane widmem kochanem i tak bardzo silnem, jak nic nie jest silne w życiu!
Uczucie przykrości, z tego wynikłe, było dla Tuśki
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.