Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

siły, że w milczeniu tai nieledwie przed sobą to odkrycie niespodziane i upokarzające.
Tymczasem cały deszcz pocałunków wypija z jej oczu łzy, a głos Porzyckiego powtarza:
— Niech kiciątko nie płacze!...
Pocałunki te nie przejmują żarem, lecz tulą, głaszczą, jak muśnięcie ptasich skrzydeł, jak dotknięcie świeżych listków róży.
Porzycki z przedziwnym instynktem wyczuł, czem płoszyć może tę kobietę, tak mało wiedzącą o namiętnych dreszczach, pomimo kilkunastu lat swego zamężcia. Zrozumiał, iż temperamentowe wybuchy przerażą ją właśnie dlatego, że zbudzą w niej nieznane jej porywy. Delikatnie, pieszczotliwie dobiera się do jej łask i tem ją ujarzmia.
Ona oczu spłakanych nie broni, ale broniłaby jeszcze z pewnością ust.
I nawet nie należy przedłużać tej pieszczoty oczu, bo może przyjść znów bunt i wszystko zniszczyć..
Usuwa się i teraz tylko delikatnie ręką gładzi włosy Tuśki, tak jakby to czynił z małem, rozszlochanem dzieckiem.
— No... już dosyć! dosyć!...
Równocześnie myśli, że ta »dama z mondu« bardzo łatwo się zmieniła i jest już szczerszą, niż przypuszczał. To przejmuje go pewnem rorzewnieniem, i rzeczywiście czuje dla Tuśki sporo sentymentu. — Zarazem jest trochę zakłopotany. Zwykle spotykał się z mniejszą dozą uczucia. Były tam łzy, ale to więcej były łzy gniewu. Te zaś są prawdziwe łzy żalu, a nawet niekłamanego bólu.
Źle się zaczyna!... — myśli, a równocześnie jest jakby dumny i rad.
— Wpadła!... myśli, a ta myśl bynajmniej nie jest myślą pawiącego się Don Juana. Porzycki Don Juanem z profesyi nie jest. Przeciwnie — pogardza tego rodzaju osobnikami, więc i w jego zadowoleniu niema miłości własnej. Nikt przedewszystkiem o tem jego zwycięstwie nie wie, tylko on jeden. Lecz cieszy go, że to uczucie,