trząc na córkę — pan Porzycki dziś będzie z nami jadł kolacyę.
Dziewczynka nie odpowiada ani słówka. Wyjmuje z kufra obrus i rozściela go na stole. Ruchy jej są ruchami automatu, ale twarzyczka jej pociemniała, jakby coś ją w sercu zabolało.
Twarzyczka Pity ciemnieje, usteczka drżą, Tuśka się pudruje i grzeje na maszynce żelazko do fryzowania, nie chcąc spojrzeć na dziecko.
W izbie swojej Porzycki siedzi przy stole i pisze list do matki:
»... a bądźże spokojna, moja poczciwa staruszko, nic się nie dzieje złego i twojej Picie żadna krzywda się nie stanie...«
Tak pisze Porzycki na bardzo ładnym papierze z monogramem i szlachecką koroną, a Picie twarzyczka ciemnieje...
Gdy już Tuśka wymówiła ostatnie słowa roli, dopiero przyszła do przytomności.
Kurtyna spadła i rozległ się szmer braw.
— Podnosić!... — wołał Porzycki.
Tuśka uciekała po karkołomnych schodach do garderoby.
Kurtynę podniesiono.
— Chodź-że pani! — krzyknął na nią Porzycki.
Stała niezdecydowana.
— No... chodź-że!...
Głos aktora brzmiał gniewnie.
Czuł, że brawa mogą się urwać przez wahanie się Tuśki.
Wmieszała się w to Markowska.