Kraków wiedział). Miał więc czego się nadymać pan radca Warchlakowski.
Wreszcie kurtyna zapadła i Porzycki zwrócił się ku Tuśce.
— No... było nieźle!
Ucieszyła się, widząc go znów rozpromienionym, bo od chwili rozpoczęcia się widowiska nie mogła poznać tego człowieka. Znikła jego wesołość, uprzejmość, łatwy sposób obejścia. Stał się opryskliwy, zdenerwowany, zajęty wyłącznie sobą. — Wymyślał suflerowi, maszynistom, rekwizytorowi. — Urządzał sam scenę, rozkładał dywany, wymagał kandelabrów — klął bezustannie, wołając »Psia krew!« — Co chwila wołał: »Grać nie będę« i zobaczywszy wyplatane wiedeńskie krzesło, wpadł w szał, wołając, że musi mieć krzesło złocone, »takie, jakie bywa u dentysty«.
Na Tuśkę rzucał jakieś brzydkie spojrzenia, jakby niechętne, i nie miał dla niej słowa zachęty; tylko, gdy miała się podnieść kurtyna, mruknął:
— Niechże się pani trzyma, bo mnie pani zasypie, i ja się skrompromituję!...
Gdy przed rozpoczęciem programu Marcin przyszedł za kulisy i zaanonsował, że dla pani Żebrowskiej jest bukiet, spojrzał na niego, jakby wyczekiwał, że zapowie i dla niego jakąś owacyę. — Ponieważ Marcin nie powiedział nic, Porzycki wpadł we wściekłość. Zaczął z furyą wycierać lusterko składanej tualetki ze szminkami, przed którem się charakteryzował.
— Psia krew... — wyrzekł przez zęby — dyabli mi nadali grać w tej szopie.
Powściągał się jednak widocznie z wybuchami swej aktorskiej choroby, która owładnęła nim odrazu z chwilą poczucia szminki i publiczności za kurtyną. — Pokój, w którym tłoczyli się przyjmujący udział w przedstawieniu, ciasny był i brudny. — Panie, wypełniające część koncertową, pozostały w sali, lecz był jeszcze w programie rodzaj journal parlé i rozmaite matadory literackie we frakach i tużurkach oczekiwały swej kolei. Świeżo ogoleni, przybierając miny istot »wyższych«, dzierżyli w rękach pro-
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.