Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za nasze kawalerskie!... — śmiał się Porzycki.
Koniak wypił, brodę z krepy odrywać zaczął.
— Tak się robi!... — śmiał się, rzucając krepę w kąt izby.
Gaz syczał i wiewał wachlarzami płomieni. — Ktoś otworzył w górze brudne okienko. — Z daleka słychać było szumiący po kamieniach potok, od gór wiał wiatr chłodny, wilgocią przesiąkły.
Kwiaty wydawały nadzwyczaj silną woń.
Tuśka wyrwała z bukietu pęk tuberoz i kilka żółtych lilii i podała tę wiązankę Sznapsi.
— Dziękuję pani — wyrzekła aktorka.
Przypięła kwiaty do paska czarnej gazowej sukni.
Wieniec Porzyckiego leżał na krześle. Tuśka zbliżyła się i zaczęła czytać napis na szarfie:
— »Wielkiemu Artyście — Wielbiciele«.
Uśmiechnęła się.
— To przyjemnie!... — wyrzekła, wpatrzona w napis.
Życie kulisowe już działać na nią zaczynało.
Nigdy nie czuła się taka wesoła, bez troski, spokojna, jak w tej chwili.
Porzycki oglądał wstążkę przy swojej szarfie.
Skrzywił się lekko.
— Nieszczególna — mogli się na lepszą zdobyć.
Sznapsia, która w tej chwili nalewała sobie kieliszek koniaku, rzuciła żywo.
— Może nie mogli tu lepszej dostać.
— Może.
Drzwi otworzyły się. Weszli dwaj panowie z komitetu, który urządzał owo przedstawienie. Ze słodkiemi minami podeszli do Tuśki, patrząc z podziwem na prześliczną jej szyję. Dziękowali i sypali pochwałami. Ona ciągle jeszcze grała rolę »hrabiny« i czuła, że gra ją dobrze. Przyrzekła, iż po przedstawieniu przyjdzie na salę. Zrobiło się gwarniej. Wchodzić zaczęli bez ceremonii aktorzy i witać się z Porzyckim, Sznapsią i Tuśką. Wszycy oczami dążyli ku ciału różowemu Tuśki i jej złotym włosom.
Ze sceny dolatywały rozdzierające tony jakiejś gro-