fotografię ślicznej dziewczynki, której nadziemska twarzyczka rzeczywiście dziwnie przypominała Pitę.
— Troszkę młodsza na tej fotografii od Pity, ale prawda, jaka podobna?
Tuśka nie odpowiadała nic przez długą chwilę.
Patrzała — chciała się spytać: czy dziecko to żyję i czy to jest dziecko Porzyckiego? — ale nie śmiała. Przeniosła wzrok na aktorkę, która smutna, owiana swą czarną gazą, wbiła swe prześliczne oczy w fotografię dziecka.
— Umarła dwa lata temu!... — wyszeptała wreszcie, wzdychając ciężko.
Tuśkę to westchnienie przeszyło do głębi. Wyobraziła sobie, jakie wspólne chwile smutku łączyły tę kobietę z Porzyckim.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wspólne, długie chwile w pokoju, gdzie czai się coś czai się, jakby w księżycową noc zakradł się przeogromny strach i rozszeptał się widmem po kątach.
Mała lampka płonie, zakryta jeszcze ustawioną książką. Koło niej tyle szklanek, łyżek, faszeczek! Biedny, nędzny arsenał maniących się środków.
A w kącie trochę pościeli białej, wtłoczona poduszka i w tej bieli złocisty snop włosów i nieruchoma płonąca twarzyczka. Oczy rozwarte, a już szklane. Widzą — nie widzą... Ku tej twarzyczce garną się ich dusze, i wiszą u tych ustek, które już zdają się nie wdychać w siebie nic.
I tak powoli wlecze się noc.
Przewlokła swój czarny płaszcz. Idzie świt — ręce tych dwojga ścierpły od ściskania się w oczekiwaniu najstraszniejszego. Jej głowa pochyliła się na jego ramię. A w głębi pościeli snop złota tężeje. Płonąca twarzyczka o świcie zdaje się sina. Jeden lekki dech... Kobieta kryje twarz na jego piersi. Jest sama! Dziecko jej nie żyje.
A potem trumna biała, błękitna... Lilie, bławatki. — Przez tę trumnę ci ludzie patrzą sobie w oczy. A potem