Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

przez grób świeży, na który idą we dwoje. I gdy ona pada we łzach na rozmokłą glinę, on ją otula ramionami i podnosi.
— Niech kiciątko nie płacze!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przez fotografię martwego cudownego dziecka spotykają się oczy Tuśki i Sznapsi.
W jednej chwili obie przeżyły tę całą tragedyę, która całunem opadła na ich balowe suknie, na ich nagie ramiona.
Nie mówią do siebie nic, ale myśli ich spotkały się i wniknęły w siebie z nadzwyczajną czystością.
Sznapsia stawia fotografię na biurku.
— Ja pojdę do Pity! — mówi ze smutnym uśmiechem.
Ale Tuśka zatrzymuje ją w pół drogi.
— Dlaczego on się z panią nie ożenił?
— Kto?
— On!...
— Porzyk?
Tuśce bielmem zaciągnęło oczy.
Więc on rzeczywiście!
— Tak.
Aktorka zdaje się przez chwilę namyślać, wreszcie odpowiada z prostotą:
— Nie żądałam tego.
I znów po chwili dodaje:
— Może byłby to zrobił... później... dla dziecka... ale Ama umarła.
Tuśce przypomina się tamta w hotelu, płacząca, która upominała się o nazwisko dla dziecka i pytała: »Co będzie?«
— Nie — odpowiada Tuśka stanowczo — nie, on byłby się z panią nie ożenił.
— Skąd pani wie o tem?
— Wiem.
Delikatność kobieca nie pozwala Tuśce rzucić w oczy Markowskiej, że oprócz jej Amy, są jeszcze inne »Amy« — gdzieś daleko, poza innemi kulisami.