Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.

Po lożach siedzą panie nie tańczące i przyglądają się przez lornetki paniom skaczącym.
Pomiędzy niemi bryluje loża Warchlakowskich. Wszystko to jest nadzwyczaj śmieszne i niema w sobie nic z wdzięku, jaki mogłaby mieć rzeczywiście taka zabawa w miejscu tak czarującem, jak Zakopane. Jest to nieudolne naśladownictwo miejskich balów, odznaczających się przeważnie wchłanianiem zapalczywem, a wzajemnem własnych i cudzych wyziewów w kurzu, ścisku i potrącaniu się wzajemnem.
Co sprawi płucom, nerwom, duchowi lepszego ożywcze górskie powietrze i rozwiane piękno Tatr, to zniszczy, zgryzie targowisko próżności, pielęgnowane troskliwie w roztańczonych, źle oświetlonych norach. I to, co zbudzi blade widmo gór, obramowane purpurą wschodzącego słońca w duszy miejskiej kobiety — zadusi, zadławi razem z bryklą droit devant żądza błyszczenia w kunsztownych skokach przed galeryą drwiących, lub pożądliwie wpatrzonych w nią mężczyzn.
Gra i gra orkiestra polkę, skaczą pary, migają pięty, falbany spódnic przebogatych, strojnych w medaliony inkrustowane, przetykane aksamitkami. Gdzieniegdzie wdzięcznie wije się linia reformy, uwydatniająca doskonałą budowę dwóch Szwedek, zabłąkanych w Zakopiańską dolinę. Najwdzięczniej skaczą warszawianki i najpiękniejsze mają spódniczki i pantofelki. Smukłe to, kształtne, prawie Androgyne w pianie koronek. Tuśka jednak aż dostała wypieków. Zdaje się jej, że wszystkie te panie źle tańczą, ona pokazałaby, jak tańczyć należy.
Grają teraz walca. Ze skoków przechodzi taniec w ładny wir i teraz już nie widać falban, ani bucików, tylko suknie zakreślają równe, śliczne linie. Ku Tuśce biegną znów spojrzenia mężczyzn. Dostrzega je Porzycki.
Uśmiecha się złośliwie. Podeszli ku nim aktorzy i obsypują Tuśkę nieszczerymi komplementami, pożerając wzrokiem kark jej i szyję.
— Ależ tak, grała pani doskonale...
— Wybornie.
— Nie miała pani tremy.