Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie siada poprostu. Przechodzi z rąk do rąk, jak zabawka. Ogarnia wszystkich mężczyzn formalny szał, aby tańczyć z tą »czarno ubraną, co ma taki śliczny kark«...
I wszędzie widać ten rzeczywiście piękny, różowy kark, pokryty lekko kręconemi, złotemi włoskami, który tak zazdrośnie do tej chwili krył się pod wysokim kołnierzem sukienek na Wareckiej ulicy.
Nieoceniany, niezrozumiany przez spracowanego męża, nigdy nie był pieszczony gorącem, uwielbiającem spojrzeniem. W tej chwili, na tym zakopiańskim balu, świeci jak jutrzenka, wyłaniająca się z czarnych fal i ciągnie ku sobie oczy nie tylko mężczyzn, ale i kobiet.
— Śliczna!... — mówią wszyscy.
— I dziecko ma śliczne — dodają kobiety.
Pita siedzi na swojem krzesełku. Trzyma w rączkach boa i wachlarz matki. Wyprostowana, zarumieniona, podniecona także, dzieli tryumf balowego królowania, z minką znudzoną, wybornie obojętną. Złożyła nóżki po swojemu, wysunęła je zgrabnie, stopki biało obute, łydki cieniuchne, rasowe, obciągnięte ażurową białą pończoszką. Posążek malutki ze wzgardliwie wydętą wargą. Sfinks w miniaturze siedzi i myśli...
Ku niej biegną także spojrzenia i słowa, bo aktorzy obsiedli Pitę i w nieobecności matki dziecko zasypują komplementami. Jak maluchny bożek, przyjmuje dziewczynka ich słowa i czarną suknię matki, obrzuconą srebrem, śledzi. Porzycki poszedł do bufetu ze znajomymi, Markowska tańczy sennie, ale ciągle, Pita siedzi sama z wachlarzem mamusi i długiem, wonnem boa. Aktorzy rozmawiają pomiędzy sobą. Zaczynają powoli zapominać o obecności dziecka. Pita siedzi i słucha tych słów, w głowie jej się kręci, na buzię wystąpiły dwie plamy. Ci panowie mówią o jej mamie, o innych paniach w sali, mówią swobodnie, śmieją się, porównywują, szydzą.
Potem patrzą znów na nią, szepczą coś. I inni panowie patrzą także i panie. Pita prostuje się, lubi, gdy tak na nią uwagę zwracają. Ale to już za wiele, to ją za-