Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

czyna męczyć, przygniatać... Gryzie wargi i oddycha z trudnością.
A mama ciągle tańczy...
Kadryl — walc — mazur — walc...
Kurz, pył, jak na jakiej »Srebrnej sali«... Ten i ów tupnie z ochoty, a reszta tańczy glistando dla większego szyku. Państwo Warchlakowscy wyglądają bardzo znużeni, a panienkom od złośliwości pokrzywiły się buzie. Siedzą jednak w lożach, jak przykuci. Kobiety co chwila obsypują się pudrem, mężczyźni idą do bufetu. Od strony restauracyi gwar, szczęk, hałas. Wszystkie stoliki zajęte robią wrażenie koszyków, pełnych kwiatów. Barwne tualety kobiet wywołują to złudzenie. Tu i owdzie strzela korek szampana...
Porzycki stara się o stolik, znajduje wreszcie, zakłada krzesła, dysponuje kolacyę. Powraca do sali, z prawdziwą przyjemnością śledzi tryumf Tuśki i Pity, patrzy, jak »ta czarno ubrana ze ślicznym karkiem« kręci się w objęciach coraz innego tancerza i postanawia znów zamarkować swoją władzę nad tą »najpiękniejszą«, bo tak decyduje głos tłumu.
Podchodzi do Tuśki, korzystając, że na chwilę usiadła obok córki.
— No... dość już tych tańców... Zmęczy się pani zanadto.
— Ja? Nie jestem wcale zmęczona.
— Ledwo pani oddycha. Nie pozwalam tańczyć więcej!...
Tuśce żal przestać królować, ale zarazem jej słodko, że Porzycki zajmuje się nią tak bardzo. Tylko Pita otwiera szeroko oczy i patrzy z oburzeniem na Porzyckiego, słysząc ton arbitralny, jakim on wydaje swe rozporządzenia.
Czeka, że matka się zbuntuje, każe za taką niegrzeczność śmiałkowi iść precz, lecz czeka napróżno. Tuśka uśmiecha się wdzięcznie do aktora i pozostaje na miejscu.
— Idziemy na kolacyę! — wyrokuje Porzycki.
Tuśka przytomnieje na chwilę.
Na kolacyę — kto? z kim? Ona z tym obcym czło-