Ten dech, to tchnienie, właśnie to może zwiastowanie, że pył życiem się stał. Limba w pył korzeniami wrosła, w nim jej nasienie siłę wzięło do życia, do tchu... tak samo krwawy mech, ametystowy dzwonek, gencyana z szafiru, złotogłów z topazu.
W tę noc, w tę cichą noc, od Tatr, od hal, od gór, w dolinę Zakopiańską spływa może objawienie najwyższe, spływa to, co zakryte i tajemne zda się, a może najprostsze i łatwe do przejrzenia, jak krysztalne światło poranka.
Od Tatr, od gór, od hal.
Nie zwraca się ku nim nikt, tchnienie tajemne przechodzi nieodczute. Woń opium, woń smażonych trupów, zapach sztucznych pachnideł, głuszących szpetną woń nieczystych ciał, zbitych w ciasnej klatce, dusi wszechwładnie wszystko.
— Deszcz ustał! — mówi ktoś przy stole.
Niech sobie!... co on nas obchodzi! Nam tu dobrze!...
— Och! i jak! — myśli Tuśka.
Kolacya przeciąga się. Całe grono jest u szczytu podniecenia. Pita ma oczy szeroko otwarte i porzuciła swą minkę dumną i wzgardliwą. Obecnie wraz z komikiem poi muchy benedyktynką i cieszy się, że zdradzają pewne skłonności pijackie.
— Stare alkoholiczki!... — mówi komik, kapiąc na owady złocistym płynem.
Niemowlę dekadenckie (bardzo zresztą w gruncie nieszkodliwe i niezłe stworzenie), umazane pudrem, z całą bezbrzeżną melancholią sączy »Chartreuse« i kryje nos w halsztuk na wzór Musseta. — Sznapsia flirtuje zupełnie seryo z młodym, przystojnym aktorem.
Tuśka patrzy na to wszystko przymrużonemi oczyma. Szampan, do którego jest nieprzyzwyczajona, »rozebrał ją« zupełnie. Nie wie sama, co mówi, co robi. Wie, że jest jej błogo, i że chciałaby, ażeby ta noc się nie skończyła. Cieszy się, widząc, że aktorzy nie mają zamiaru poruszyć się z miejsca. Sala powoli opróżnia się. Oni ciągle siedzą na miejscu, wymyślając przeróżne »kolejki«.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.