Kelnerzy, wpół śpiąc, podają rozmaitego kształtu butelki. Razem z kieliszkami zjawia się ciągle czarna kawa. Tuśka już nie patrzy na to, co pije Pita. Tuśka sama potrzebuje, ażeby ktoś kontrolował, co ona pije...
Wreszcie Sznapsia pierwsza przytomnieje.
— Państwo... świt!
Ach tak!... świt! Noc ta musi wreszcie ustąpić.
Jakie to fatalne.
Coś tam nieśmiało, szaro się skrada. Chłodem wieje z okien. Z tem słowem świt przychodzi jakiś rodzaj opamiętania.
Wszyscy podnoszą się ciężko z krzeseł. Tuśka doznaje poprostu bólu na myśl, że się to już skończyło. Rzeczywistość spada na nią całym ciężarem. Odziewając się w rotundę, czuje, kim jest i że to przepędzenie czasu, które sprawiło jej tyle rozkoszy, to poprostu sztucznie wyrwany z trudem kwiat i to z cudzego ogrodu.
Świt nadchodzi, kwiat więdnie, niknie, niknie...
Za chwilę wracają dorożką w stronę Skibówek.
Ona z Pitą na tylnem siedzeniu.
Naprzeciw nich Porzycki.
Szare światło poranne wydobywa bladość i znużenie ich twarzy. Tuśka zamglonemi oczyma patrzy na Porzyckiego. On oddaje jej ten wzrok z całą siłą. Uśmiechają się do siebie. Pita widocznie czyni usiłowania, aby nie zasnąć. Mruga oczyma i zaciska piąstki. Jest tak blada, że prawie alabastrowa. Tuśka spogląda na córkę. Przeraża ją ta bladość. Dziecko połyka ciągle ślinę i widocznie jest niezdrowe.
— Co ci, Pito? jesteś chora?
— Nie... mamusiu...
Porzycki zaczyna się śmiać.
— To nie... Pita troszkę za dużo jadła lodów i piła benedyktynki.
Pita wzgardliwie wzdyma usteczka. Jest tak dumna, że ta uwaga aktora przyprowadza ją na pewien czas do równowagi.
Ale niedługo to trwa. Za chwilę znów kurczy się i blednie.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.