Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

wyglądała świeżo i zdrowo. Pielęgnowała jednak dość troskliwie swą cerę i figurę zgrabnej warszawianki i głównie tej staranności zawdzięczała ten dobry wygląd. Rano była żółta i miała oczy podkrążone, a usta spalone. Sypiała źle, zrywała się i doznawała ciągłego uczucia niepokoju, a ta uprzejma spokojność jej ruchów, zaczynała ją kosztować dużo wysiłku.
Chwilami zdawało się jej, że dusi się, wychodziła na balkon, piła wodę i powracała do normalnego stanu.
Lecz znów przychodził jakiś okres niepokoju, duszności, zdenerwowania, i wtedy musiała przyzywać na pomoc cały »rozsądek«, aby nie wydać się z istotnym stanem swego zdrowia. Bo kładła te wszystkie objawy na karb fizycznego niedomagania. Niczego więcej.
Zresztą miała już trzydzieści trzy lata i chwilami myślała, że to wszystko są oznaki zbliżającej się starości.
— Starzeję się... — myślała z dziwną i bolesną goryczą.
I cóż? To kolej rzeczy nieuniknionych. Tylko trzeba umieć starzeć się z godnością i rozumem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Deszcz lał ciągle z jednaką siłą i teraz już potokami spływał po szybach, bo bił ukośnemi strugami i rozpłaszczał się na szkle, jakby tłuszczem przepojony. Ani to znać było, iż przyszło południe i nad górami się rozsnuło. Pokorne były i żadne wobec tej nawałnicy, trwającej już dnie całe. Z dachu płynęły strumienie i zdawały się żłobić doły w rozmokłej rudawej ziemi. Jeden taki strumień bił w ułożony z kamieni koło progu stopień i znalazłszy otwór, wytryskiwał w górę z zaciekłością rozplutego i rozwścieczonego zwierzęcia. Pod dachem tuliły się wróble, ćwierkając cichutko. Jakaś spłoszona kawka darła się przez chwilę i znikła w szarej pluchocie.
Tuśka powstała od pieca i podeszła do okna. Równocześnie prawie cichutko Pita powstała od okna i jak cień posunęła w stronę pieca. Zamieniły się na krzesła i utkwiły