by jej przysłał jeszcze pieniędzy na dłuższy pobyt. Chwilami, gdy tak myślą lawiruje w tych otchłaniach, ma przebłyski dziwnego jasnowidzenia, dostrzega siebie taką, jaką jest obecnie... i zdaje się jej, że grzęźnie w jakiemś błocie. Odpędza te myśli i znów stara się zanurzyć w niepewnej mgle, która ją poprostu kołysze.
— Kocham... kocham!... — egzaltuje się, cisnąc ręce do piersi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Szkoda, że pani jest bogata — powiedział raz do niej komik.
— ?
— Bo gdyby pani nie była damą, mogłaby wstąpić do teatru, i byłoby wszystko w porządku.
— Ależ ja mam męża i dzieci.
— No to co? Krzywdy im tem pani nie zrobi, zarabiając na scenie. Ale... pani jest dama i to nie uchodzi...
— Nie... jabym nie wstąpiła.
— E... gadanie. Panna Pita wstąpi, jak dorośnie, co?
Ale Pita wydęła usteczka. Zawsze ma w pogardzie tę bandę, pomimo, że bawi się z nimi wbrew swej własnej woli.
— Nie wstąpi panna Pita na scenę?
— Nie.
Rozmowa na tym punkcie się urywa, ale pada ołowiem na serce Tuśki. Więc, gdyby była wolna, mogłaby wstąpić do teatru, jechać tam, gdzie zaangażuje się Porzycki, grać z nim razem, nie rozłączać się nigdy.
Tak! gdyby była wolna!...
Jak gad wgryza się jej powoli w serce ta myśl, wżera w mózg. Odsuwa się od chwilowych pieszczot Porzyckiego. Marzy o czemś więcej, marzy o czemś trwalszem.
Siedzą wszyscy na werandzie, jedzą morele i aktorzy między sobą rozmawiają o rozpoczynającym się niezadługo sezonie. Porzycki jest nie zdecydowany. Ma ze Lwowa i z Krakowa równocześnie propozycye. I tu i tam warunki