A przecież tak się dzieje często na świecie, tak się dzieje w życiu, skoro się ludzie bardzo kochają i żyć bez siebie nie mogą...
Te myśli dopełniają miary. Przed Tuśką miga jakaś słodka wizya, coś graniczącego z rzeczywistością.
Dojeżdżają do sadyby Obidowskiej.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Z daleka Tuśka i Pita dostrzega, że ktoś stoi przed domem prawie we drzwiach sieni.
Jest to ktoś w zielonawem, wyrzarzanem palcie i nowym słomkowym kapeluszu. Niepoczesny, niepozorny, zgarbiony, blady i zatarty...
Tak Tuśka, jak Pita poznały go odrazu.
Nie mówią jednak nic. Milcząc, zbliżają się do tego męża i ojca, który nagle, niespodziewanie z Wareckiej ulicy, z palm i fikusów, wysunął się, jak cień i zjawił się na progu ich rozbawionej chałupy.
Tuśka całą siłę woli w jednej chwili gromadzi około siebie.
— Mąż... tak, to on we własnej osobie. Nie list, nie mara majacząca w oddali, ale on żywy, uparty, zjawiający się w takiej chwili.
Rzecz dziwa. Jakaś łączność myślowa wiąże zjawienie się tego trupa w modrzewiach i tego tu na progu milczącego, zatartego w konturach człowieka. Obaj zjawili się tak nagle z oddali nieoczekiwani i wywołali w niej wstrząśnienie, pełne nieopisanej grozy.
Lecz niepojętą prawie jest siła moralna kobiet w takich chwilach.
Zanim dorożka stanęła u kładki, Tuśka zdołała przywołać na twarz pewien wyraz jakiegoś uspokojenia i coś nakształt grzecznego zdziwienia.
— Czy być może?... to ty?...
— Tak. Przyjechałem popołudniowym pociągiem. Chciałem wam zrobić niespodziankę.
Wysiadają z dorożki.
Następuje przywitanie.