Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/347

Ta strona została uwierzytelniona.

niego tego zrozumienia, co w tej chwili. Kto wie i on pewnie myśli: »Gdybyk był wolny!«
Wychodzi z chałupy razem z gaździną i myśli, jak Obidowska biegnie po jasnym szlaku drogi, który w oddali rozpływa się w szarość przedwieczorną. Wysyła za nią swą duszę i tchu jej nie staje. Przez chwilę zdaje się jej, że jest na werandzie restauracyjnej, że ją witają radośnie, że zajmuje swoje dawne miejsce, że on siada przy niej.
Chłodem powiało, ocknęła się Czuje, iż musi wracać do chaty. Powoli wchodzi do izby. Żebrowski i Pita siedzą, milcząc, naprzeciw siebie. Wyczerpali wszystko. Nie mają sobie nic do powiedzenia.
— Zapal, Pito, świece! — mówi Tuśka. — Nie chce pozwolić, aby płonęła owa lampa, która tyle wieczorów oświetlała jej izbę.
Zasuwa rolety.
— Dlaczego to robisz? — pyta mąż. — Jeszcze jest dość widno.
— Sądzę, że jesteś znużony — położysz się...
On stara się nadrobić miną.
— Cóż znowu? Mam ochotę wyjść na spacer, zobaczyć góry... Bardzo tu rzeczywiście orzeźwiająco i miło.
Lecz siły go opuszczają. Nie mówi, że aby tę niespodziankę sobie i im urządzić, jechało się trzecią klasą wśród żydów, plwocin i przeciągów. Dalej, aby nie wydawać pieniędzy, nie zajeżdżało się do hotelu w Krakowie, ale tułało się po ulicach i siedziało w poczekalniach. A potem »furka« z kolei, zamiast dorożki. Wszystko to gniotło tak biedny organizm i w połączeniu z ostrem powietrzem wyczerpało do reszty.
Żebrowski siedzi jednak i opowiada żonie o synach, o figusach, o materacach, o futrach, o biurze, o Warszawie. Powtarza jej znane z Kuryera fakty.
Wszystko to mówi w dozie homeopatyczej, ale mówi grzecznie, uprzejmie, starając się pokazać, że ma o czem do mówienia. Wreszcie, wyczerpuje się, rozmowa niepodsycana milknie i siedzą tak teraz wszyscy troje nieruchomi,