Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.

A więc się spotkali! Może teraz mąż dopiero zagra w odkryte karty, może teraz wyda się, iż on wie o wszystkiem i po to jedynie przyjechał, aby wyświetlić sytuacyę. Co się stanie! co się stanie!
Z bijącem sercem Tuśka śledzi i wsłuchuje się w to, co się dzieje na werandzie.
Ale to, co tam się odbywa, to nie jest żadna tragedya. Przeciwnie, spokojnie, gładko tam płynie fala życiowa bardzo ładnym i miłym szablonem. Porzycki podszedł pierwszy i poprosił Pitę, aby przedstawiła go ojcu.
— Sąsiadem jestem i mam zaszczyt znać żonę szanownego pana i jego córeczkę. Pozwoli więc pan...
Zebrowski na wszystko pozwala. Odkłada rogalik, który skrupulatnie smarował masłem, powstaje i z pośpiechem ściska wyciągniętą dłoń aktora. Usty pełnemi pieczywa bełkocze, że »jest niewymownie szczęśliwy». Jego spłowiałe, zmęczone oczy patrzą z zachwytem na ładną, zdrową, pełną twarz Porzyckiego. Ten rosły, wspaniały mężczyzna imponuje biednemu urzędnikowi o zapadłych piersiach.
— Pan dobrodziej pierwszy raz w górach?
— Tak... tak... A może pan usiądzie?
— Chętnie.
— Papierosika?
— Dziękuję. Mam swoje. Może panu można służyć?
— Ja mam nasze i do tych jestem przyzwyczajony.
— Phi! ja także jestem Królewiak.
— No... no... a z których stron?
— Z Kieleckiego.
— Ja także.
— Ot, jak się złożyło.
Zaczyna śmiać się.
W śmiechu tym rozwiewa się tragizm sytuacyi, a natomiast występuje jakaś ohyda, jakaś szpetota codziennego fałszu i to przenika do głębi duszę Tuśki.
— Śmieją się... — myśli, wracając do lustra. — Już się poznali...