Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/364

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wie pan dobrodziej... — wyrzekł — nie spodziewałem się!
— Czego?
Ale on się dalej nie tłómaczył, tylko powtarzał:
— Nie spodziewałem się!
A Pita dodała w formie objaśnienia, wydymając po swojemu usteczka:
— Ojciec mówi o górach.
— Tak, panie dobrodzieju, o górach!...
I po chwili dodał:
— Muszę jeszcze tego rycerza na Giewoncie zobaczyć.
A Porzycki z uśmiechem uspokajał:
— Zobaczy pan dobrodziej, zobaczy.
— A czy to rzeczywiście do rycerza podobne?
— Trochę.
— Mówią, że bardzo.
— Tak... przyzwawszy fantazyę do pomocy.
Blady uśmiech, jak mgła przedwieczorna, owionął twarz Żebrowskiego.
— To się przyzwie fantazyę, panie dobrodzieju!... to się przyzwie!
Usteczka Pity wydymała coraz większa ironia...



XXXIII.

— Więc i dziś nie pójdziesz ze mną na spacer?
— I dziś.
— Ciągle jesteś chora?
— Ciągle.
— Jak się to źle złożyło!
Żebrowski pokręcił głową.
— Szkoda! mam taką ochotę pojechać do Kościelisk!
Tuśka odwróciła głowę.
— Jedź z Pitą.