Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nic dla pani nie mogę? — pyta cicho, cichutko Sznapsia.
Spazmatyczny płacz Tuśki jest całą odpowiedzią.
Sznapsia powoli tuli Tuśkę do siebie i mówi potrząsając głową:
— I poco on to zrobił? Czy nie mógł pani pozostawić w spokoju?
Tuśka nawet nie przeczy, tylko wśród łez odrzuca:
— Nie, nie, ja mu jestem mimo to bardzo wdzięczna.
— Ach!... jest za co! Ja wiedziałam, że z tego nie wyniknie nic dobrego. Pani to weźmie na seryo i, naturalnie, będzie cierpiała.
Tuśce się zdaje, że ktoś jej przeszywa serce rozpalonem żelazem.
— Dlaczego pani myśli, że on tego nie bierze na seryo?
Smutny uśmiech przesuwa się po twarzy aktorki.
— Bo go znam. Ale mniejsza o to. Chodzi tu o panią. Najlepiej byłoby, gdyby natychmiast wyjechał...
— Tak, ja go o to sama prosiłam. Niech wyjedzie na ten czas, dopóki mąż jest tutaj.
— Nie, ja to inaczej rozumiem. Niech wyjedzie zupełnie i rozstanie się z panią.
W jednej chwili Tuśka odsuwa się od Sznapsi. Łzy osychają jej z oczu. Jak się to stać mogło, że ona z taką szaloną szczerością pozwoliła wciągnąć się w tę rozmowę! I teraz ta Sznapsia wymówiła to straszne, grozą przejmujące słowo.
— Nie... — mówi twardo Tuśka — ani Porzycki, ani ja do rozstania się nie dążymy. Tylko sytuacya staje się niemożliwą, więc...
— Czy mąż się domyśla?
Tuśka z pewnym rodzajem wyższości spogląda na Sznapsię.
— Nie — mówi — mąż nic nie wie, ale moja prawość wie — i ta cierpi.
Sznapsia założyła ręce na kolana i swemi głębokiemi, mądremi oczyma patrzy na Tuśkę.