Rzucała teraz frazesy o samotnych kobietach, o tych, które mają odwagę, o takich, które artyzm uświęca.
Żebrowski wzruszył ramionami.
— To wszystko są niemodne już facecye! — mówił, czesząc grzebieniem Tuśki kudły swego serdaka.
— To nie przebrzmi nigdy! — oponowała Tuśka.
Strzegła się jednak tych szablonów wobec Porzyckiego.
Gdy aktor był z nimi, przybierała zwykle bardzo smutną i melancholijną pozę. Mówiła mało, a gdy się odezwała, to po to jedynie, aby wyciągnąć na jaw filisterskie usposobienie swojego męża. Uśmiechała się wtedy ironicznie i patrzała w niebo, które było coraz piękniejsze, coraz bardziej szafirowe, rozwieszone jakby na szczytach, srebrzących się śniegiem.
Wreszcie jednego wieczoru musiała przejść nader przykrą scenę zimnej czułości, do której Żebrowski czuł się niejako obowiązany. Z brutalnością i zdenerwowaniem najwyższem usunęła się od wyciągniętych objęć męża, który stał przed nią głupio uśmiechnięty i uprzejmy, pełen najlepszych chęci.
— Tego tylko brakowało!... — syknęła przez konwulsyjnie zaciśnięte zęby.
I właśnie była to pełnia, taka srebrna, cudowna pełnia. Tuśka przypomniała sobie przed chwilą, jak Porzycki całował jej palce, siedząc przy oknie, jak był cały srebrnem światłem oblany i wszystko w tem srebrze tonęło: góry, smereki, jej i jego dusza.
I Tuśka wie, że on jest tam, przed chatą, że siedzi na progu i ma na oczach jakby dwa czarne motyle. Tu słychać, jak gwiżdże cichutko Canzonę, jakby nią pragnął wywabić Tuśkę do siebie. A ona nie wyjdzie, bo wie, że w ślad za nią pójdzie Żebrowski w swoim nieodłącznym serdaku, i że to zepsuje jej wspomnienie srebrnych nocy i wcieli je w ohydny korowód dni bez nazwy, dni, w których trójkąt małżeński fatalnym, mistycznym znakiem zaczyna zaciemniać wszystko, co jest piękne, co dobre, co łagodne w mądrości życiowej.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.