pnia, i ta egzaltacya zaczynała mu się udzielać także. Czuł swoją winę. Czuł, iż nadto lekkomyślnie zbliżył się ku niej i szarpał póty lodową powłokę, pod którą się kryła jej indywidualność, aż stopiła się w żarze jego słów i pocałunków. Następnie, ta miłość, tak gorąca z jej strony, otwierała całe horyzonty wielkich rozkoszy, a jego zmysłowo-uczuciowe usposobienie pragnęło posiąść niepodzielnie tę »damę z mondu«, idącą ku niemu na przepadłe i bez pamięci.
Pochylił się nad nią i objął ją ramieniem.
Nie broniła się, podniosła ku niemu swe śliczne załzawione oczy i patrzała mu prosto w twarz.
— Nie mogłabym już żyć bez ciebie! — wyrzekła cicho.
— Ja także nie umiałbym żyć bez ciebie! — powtórzył, jak echo.
Oboje przenikali się wzajemnie ciepłem swych ciał, wonią swych włosów, magnetycznym prądem, płynącym z ich oczu.
— Weź mnie z sobą, pójdę wszędzie, gdzie zechcesz...
— Dobrze, dziecko, dobrze...
— I będziemy zawsze razem?
— Zawsze.
— Do śmierci?
— Do śmierci!...
Ustami przywarli do siebie. Gorące dreszcze przepoiły ich ciała. Tchu im zabrakło, tak długo byli ustami złączeni. Ona pierwsza, blada osunęła się, powieki jej opadły i turkus oczu zakryły...
— Teraz zostaw mnie! — prosiła.
Odsunął się, lecz nie odchodził. Zdawało mu się, iż rola jego jest nikła wobec tego, co ona dla niego uczyni. Właściwą mu bystrością objął to wszystko, na co ona się naraża. — Utrata stanowiska, pogarda ludzka, szarpanie jej czci, zejście do roli dwuznacznej kochanki aktora, następnie bolesne walki z mężem, pożegnanie z synami... To wszystko ciemną smugą przesunęło się przed jego oczyma.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/382
Ta strona została uwierzytelniona.