w kilka tygodni po urodzeniu, na »wodę w głowie«, jak pisała matka, młoda początkująca aktoreczka z prowincyi.
— Jego dzieci!
I ogarnął go wielki smutek i melancholia, którą zwykle uczuwamy, gdy w głębi naszego mózgu zbudzi się wspomnienie tego, co już dawno sądziliśmy pogrzebane, martwe, w proch rozpadłe na zawsze.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wiatr, który chmury nagnał, rozpędził je i na niebo wypłynął księżyc w aureoli jakiegoś jasnego błękitu, który kołem szerokiem za tło mu służył.
Żebrowscy kończyli już herbatę. Tuśka, podniecona, prawie nieprzytomna, z wypiekami na twarzy, usługiwała mężowi, podając mu ciastka, cukier, mleko. Przez otwarte okno wpływało łagodne powietrze zakopiańskiego, wyjątkowego wieczoru. Wiatr nagle ustał, i ledwo lekki podmuch kołysał płomieniem jedynej świecy, stojącej na stole.
Żebrowski, wbrew codziennemu swemu rozgadaniu, które go napadło z chwilą przyjazdu do Zakopanego, milczał, mając wyraz twarzy na pół stroskany, na pół poważny. Jadł jednak dużo, co Tuśkę denerwowało jeszcze więcej. Podała mu drugi talerzyk poziomek.
Chwilę zawahał się.
— Kupiłaś więc drugi garnuszek? — zapytał.
— Tak.
— Dużo zapłaciłaś?
— Dużo.
Westchnął.
— To lepiej nie jeść dzisiaj. Zostanie na jutro. Nie będzie trzeba kupować.
Zaczęła patrzeć na niego ironicznie, koncentrując w sobie całą nienawiść i wzgardę dla filisterskiej rachunkowości w tem spojrzeniu swych zbudzonych oczu.
— Zapominasz, że doktór kazał mnie i Picie jeść dużo owoców. Ja mogę nie jeść, ale Pita...
Żebrowski się szczerze zmartwił.