Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/389

Ta strona została uwierzytelniona.

siebie, które jednak daleko były od niej. Mając nadzieję, że będzie miała przed sobą cały szereg takich księżycowych nocy, przy boku Porzyckiego, z brawurą zgodziła się na propozycyę Żebrowskiego:
— Chodźmy przed dom!
Siedli rzędem na progu werandy — Pita, Żebrowski i Tuśka — siedzą, patrzą i milczą. Jasność księżycowa wydobywa na jaw piękność matki i córki, ich elegancyę, szyk w uczesaniu i stroju — lecz zarazem, jakby dla kontrastu, jaskrawo, brutalnie podkreśla wszystkie zniszczenia i zmarszczki na zawiędłej przedwcześnie twarzy Żebrowskiego.
Co tam w tej twarzy majaczy mgłą dziwną — oczy zmęczone, nawykłe do ślęczenia na szeregami liter, wolno pełzają po srebrnej przestrzeni i jakby lękliwie ku górom sięgają.
— To ładne! — mówi wreszcie Żebrowski — prawda?
Lecz ani Tuśka, ani Pita nie odpowiadają mu wcale.
Tuśka myśli, że to, co wydawało się jej najstraszniejsze, to jest rozstanie z mężem, już nadchodzi, nieuniknione — i zaczyna doznawać dziwnego lęku i trwogi. Coś w niej ściska się sympatycznie na tę myśl...
Coś, jakby serce...
Czyżby?
Z nadzwyczajną jasnością staje przed oczyma ich mieszkanie przy ulicy Wareckiej, meble w białych pokrowcach, fortepian z trudem nabyty, figusy, roztaczające cieplarnianą, wilgotną atmosferę. I w kręgu lampy domowej oni wszyscy: dwaj chłopcy, pochyleni nad zeszytami; Pita, układająca swe zabawki; on, czytający Kuryera i ona... ona...
Z poza węgła chaty wysuwa się Porzycki.
— Dobry wieczór państwu!
Chce ich minąć i iść dalej, lecz Żebrowski zatrzymuje go uprzejmie.
— Gdzież tak? gdzież? Prosimy do towarzystwa.
Porzycki waha się chwilę, wreszcie siada koło Tuśki.
— Papierosika!
— Dziękuję!