znów nic więcej w Wikcie, jak tylko posiadaczkę, chwalącą się zdobytą własnością.
— To wasz mąż? — pyta z pewną niewiarą w głosie.
— A haj... Dwa roki, jakeśmy się pobrali... Bezera jest leń, ale pikny.
I po chwili dodaje:
— To je trzeci.
Jest jakiś tryumf w tem obwieszczeniu, coś, co jest prawie okrucieństwem istoty żywej, stojącej silną jeszcze stopą na powierzchni ziemi, kryjącej tych, którzy tej stopy tryumfującej zrzucić już z siebie nie mogą.
Tuśka podeszła także do okna i tak razem z Pitą patrzą na owego »piknego męża«, który już nie napycha fajki »habryką«, ale z za pazuchy wyjął złamanego papierosa, prostuje go i zapala.
Wicher gasi mu zapałki jednę po drugiej, ale on uparcie stara się na tym wietrze zapalić papierosa.
— O!... jak on ćmi papierosa — mówi Wikta — tak się od panów nauczył, jak z nimi po górach lata... Ale się to przewodnictwo skończy. Będzie tyloś ich widział!
Coś się zagotowało w głębi duszy góralki, bo i pięść wyciągnęła w stronę »piknego męża«.
— Kapelus, cuhę, portki — syćko zamknę, a nie puscę! — wyrzekła twardo.
— Ależ dlaczego?
Lecz nie było odpowiedzi.
Wikta brwi marszczyła i usta zacinała gniewnie.
— Czemu nie chcecie puszczać męża w góry? — ponowiła pytanie Tuśka, zwracając się prawie natarczywie ku gaździnie.
— Jus ja wim cemu!... — odparła wreszcie góralka i stąpając ciężko, jakby chciała stopami ze złości przebić deski podłogi, wyszła, unosząc z sobą menażki i talerze, z których dwa zdołała stłuc zaraz za progiem.
— Mamuńciu... czy to to góry?
— Tak!
Po raz pierwszy od chwili przyjazdu Pita zapytała się o coś matki.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.