tach lekcye, lub czytał gazety, lubując się szczególnie ogłoszeniami.
Lecz Porzycki odgadł natychmiast, o co Żebrowskiemu chodziło. I zdenerwowaniu swemu zapragnął dać upust.
— Śmiej się radca z tego! — odparł — Waffenpass mam u siebie, w izbie, a tu jestem lieber Baron i mogę robić, co mi się spodoba! Na to są góry! na to są Tatry!...
Podniósł w górę rewolwer i jakby na urągowisko strzelił.
Żebrowski zbladł, skurczył się, złamał, a echo po górach strzał roznosiło. W tysiącznych załamach huczał, powracał, znów grzmotem taczał się po złomach i z jakiejś rozpadliny wybuchał...
Porzyckiemu aż lżej się na nerwach zrobiło.
Zmierzył do purpurowego grona jarzębiny.
— Patrz pan... odetnę panu to grono.
— Nie... nie...
I znów huk, znów grom tacza się wśród skał dziko, szalenie, namiętnie.
Porzyckiemu nozdrza drgają. Te strzały podsycają go. Jakiś ptak poderwał się i ulatuje z pośród kosodrzewiny...
Znów strzał, ptak pada prawie u stóp Żebrowskiego.
— A teraz ten kamień!...
Wreszcie nabojów nie starczy. Wszystkie wystrzelone.
Porzyckiemu ten huk zagłuszył dziwne uczucie niesmaku, jaki go przejmuje, gdy przypomni sobie sytuacyę, w której się znajduje.
Nie patrzy na Żebrowskiego, lecz instynktownie widzi go, jak siedzi tam na mchu, blady, przerażony, steroryzowany tym hukiem piekielnym, temi strzałami, temi kulami, świszczącemi w powietrzu.
— Dobrze mu tak... czego lazł za mną... — powtarza do siebie, nabijając rewolwer.
— No... a teraz pan! — mówi, podając broń mężowi Tuśki.
Czyni to urągowisko, bo wie naprzód, iż on odmówi.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.