Nigdy Tuśka niewydała się Porzyckiemu tak godną pożądania, jak w tej właśnie chwili.
— Będę ją miał dla siebie, dla siebie, dla siebie wyłącznie... — pociesza się. — Będzie moja, moja! To coś, co tam koło ognia skrzeczy, nie będzie mogło nasycać się jej pięknością i wdziękiem. I... nawet na nią nie pracuje, ot... czerpie z jej posagu i prawdopodobnie sam z jej majątku korzysta.
Tymczasem Żebrowski dopala papierosa i wpatruje się w cienie, które już zupełną czarnością zaległy dokoła. Noc jest chmurna, księżyca nie widać. Ciemno i cicho...
— Pan się dziwił, że ja się boję rewolweru, — nagle odzywa się Żebrowski — co? prawda? pan się dziwił?
— Trochę.
— No — ale dlaczego?
— Sądzę, że każdy z nas, pochodzących z lepszego domu, wychowany starannie, jest oswojony z bronią, ze sportem... — mówił Porzycki, aby coś odpowiedzieć.
Żebrowski uśmiechnął się melancholijnie.
— Wychowany starannie!... — powtórzył jakimś dziwnym głosem.
Chwilę milczał, wreszcie z poza płomieni urywanemi zdaniami rzucać zaczął:
— Jak kto uważa staranne wychowanie... Tak... mnie także starannie chowali... Nauka... o... kucie... kucie... od rana do nocy...i w nocy... Pan wie?... w nocy... Ja nie miałem zdolności... trudno... coś było tępego we mnie. Ani weź czasem... Zadane lekcye... piętrzyły się, jak te góry... Wątły byłem, słaby.
Głos jego nie skrzeczał. Nabrał jakiegoś płynniejszego dźwięku. Coś tam drgało. Zdawało się, jakby chciało się przedostać gwałtownie na zewnątrz.
— Pan wie, co to uczyć się dziecku, gdy nie ma zdolności, a uczyć się musi? To jest straszne. W nocy klęcząc uczyłem się, aby nie zasnąć... miska z wodą stała obok... maczałem ręcznik, kładłem na chwilę na oczy i znów się uczyłem... To się nazywa kucie. W święto się
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/407
Ta strona została uwierzytelniona.