błyski ognia oświetlają jego smutną nędzę. Oddycha lekko, nieśmiało.
Brzydki serdak ledwo się porusza. Kościste, wychudłe ręce zacisnęły się dokoła ciupagi.
Jest znów — żaden.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Porzycki odchodzi od ognia i siada opodal na głazie.
Pociera czoło, wyjmuje papierosa, chce go zapalić, lecz jakby urzeczony, opuszcza ręce i siedzi tak, nieruchomy, wpatrzony w czarne sylwetki skał, z których sterczą ciemnie drzew.
W pierwszej chwili czuje tylko chaos uczuć, jakiś niesmak, jakąś gorycz... Potem rzuca nim niepewność, czy dobrze rozumie swoje wewnętrzne usposobienie. Wie tylko, że w tej chwili coś w nim pękło, coś się zerwało, coś się zmieniło zupełnie.
Te słowa, te proste słowa... i to, co oprócz tych słów było w głosie, w twarzy męża Tuśki.
Bo w tej chwili Żebrowski nie jest Żebrowskim, lecz... mężem Tuśki.
— Pracuje na nią, pracuje... — kłębi się chaotycznie w umyśle Porzyckiego — pracuje... oddaje jej wszystko, jej i dzieciom, zaparł się siebie, nic niema... Dość spojrzeć, jak on wygląda, jak odziany, jaki zmęczony...
— A ona?...
Brwi Porzyckiego ściągnęły się gwałtownie.
— Skłamała! Twierdziła, że ma posag, a on wziął ją w jednej koszuli, wziął odważnie na całe życie... Skłamała! Chciała się wydać bardziej interesującą... A może sądziła, że mnie w ten sposób ku sobie pociągnie!
Coraz chmurniejsza się robi twarz Porzyckiego.
— On i ona!... niepodobna ich nie porównać. On wszystko z siebie oddaje, ona to wszystko wchłania i używa. Wampirem jest jego, ona i te dzieci. Tu cała banda, tu jeden człowiek nędzny i mizerny. I ona na czele!
W całej pełni zaczyna się przedstawiać mu Tuśka. W istotnej prawdzie strojnej kobiety, dobrze upudrowanej,