naiwna, poczciwa chęć wywiezienia jej za granicę, otoczenia ją komfortem...
I pomyśleć, że za kilka tygodni, tam, na Wareckiej ulicy, miała stać się wielka, tragiczna pustka dokoła tego człowieka i to gniazdo, zwleczone jego staraniem, miało mieć nagle »lampę zgaszoną i drzwi otwarte«.
W ciemni wielkiej, która coraz gęstszą się stawała, twarz Porzyckiego postarzała się nagle. Z nadzwyczajną wrażliwością, właściwą aktorom, przerzucił się uczuciowo w duszę Żebrowskiego. Przeszedł całą torturę takiej chwili, gdy Tuśka zawiadomi go, że więcej do domu nie wróci...
— Dlaczego? dlaczego?...
Wzrok zdumiony chłopców, utkwiony w ojca — i to pierwsze ściśnięcie się serca, którego przeżyć poprostu niepodobna.
A przecież się przeżywa.
Tylko ono potem powraca. Ciągle, ciągle i coraz cięższe do przeniesienia.
Nagle wśród rozmowy, wśród własnego śmiechu, w nowej seryi pocałunków, ściska się serce przeżyte boleścią.
Wszystko się przechodzi po raz dziesiąty — setny...
Ci, którzy mówią, że czas leczy — kłamią.
Tacy nigdy nie przeżyli chwili prawdziwego bólu.
Nie rozumieją.
I dlatego kłamią.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tak myśli Porzycki, tak czuje — tak widzi następstwo katastrofy, która się tam czai i rośnie na dole w Obidowskiej sadybie.
— I... co ja jej wzamian dam? — uderza w jego myśl jakby obuchem, co ja jej dam za lat kilka? Czy potrafię tak, jak ten »kołtun«, skoncentrować całe swe uczucie na niej jednej i stworzyć jej ten kąt, w którym ona dopiero główną osią będzie? On jej da starość spokojną, cichą, będzie pracował na nią do końca życia — na nią