Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/421

Ta strona została uwierzytelniona.

To jest przemoc, to jest to ogromne, które ujarzmia miliony i wiąże wolę jednostki.
A Porzyckiemu przez myśl wiją się partyjki bilardu, śniadanka z kolegami, flirty po garderobach, kwiaty z lóż; powroty późne na palcach koło pokoju matki, herbata zimna »dla Lolka«, przygotowana na stoliku i na drugi dzień pobłażliwy uśmiech macierzyński na jasne »dzień dobry«.
A potem to »coś« swobodne, co płonie w nas nieskrępowane jasno i szczerze, a gdy tylko czuje się obecność drugiej duszy, obecność przymusową, tli się ukradkiem, fałszywie, obłudnie...
To wszystko, dotyczące siebie, przeżuwa Porzycki jednak jakby drugą warstwą, bardziej mglistą i niezdecydowaną.
Za to owa pierwsza myśl litości nad Żebrowskim, wniknięcie w jego głąb, dominuje, a przynajmniej Porzycki chce, aby dominowała.
W ten sposób jest szlachetniejszy w swych oczach, a każdy człowiek pawi się przecie przed sobą samym.
Tysiące razy na dobę.
Bo pawiem roztacza się przed sobą nawet we śnie.
Pawiem!...
Nigdy nie spojrzy na siebie rzeczywistego.
W tę czarną, cichą noc Porzycki z lubością zwraca się w stronę siebie-pawia.
Cicho ogień płonie. Chłód płynie dokoła, jakby falami. Smereki, limby, modrzewie, jawory, zastygły w tym chłodzie. Od dołu, od ludzi fakty życiowe olbrzymieją w ciemni i ciszy i miasto się rozpływać w nieistnieniu, nabierają rozmiarów katastrofy. Mrówcze życie uczuć przybiera siłę i rozpęd niepowstrzymany.
Wszystkie uśmiechy i smutki wewnętrzne zdają się zarysowywać na zewnątrz i bić prądem w nieruchomość chwili. Nie wstrząsają nią wszakże, lecz nie mniej dają znać o swem istnieniu i o tem, że są i będą najwyższą władzą człowieka, który sądził się bezpiecznym, bo wszedł na wyżynę, zaszył się w gąszcz i pogrążył w ciemnię.