Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/427

Ta strona została uwierzytelniona.

I tak już cały szereg lat ta kobieta żyła bez skrupułu, jako legalna utrzymanka tego człowieka, że ta myśl nie wydała się jej wstrętną. Od kochanka ambicya nie pozwoliła jej przyjmować, lecz od tego, który przysięgał...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zabłądziła na cmentarz, sama nie wie jak i po co.
Chce uciec od ludzi, szuka samotności. Wlecze się za nią Pita. Stają przed grobami. Czytają napisy machinalnie. Lecz co myślą w tej chwili obie! Jakże są daleko od tych grobów, na których rosną blade jarzębiny.
Błądzą śliczne, żywotne, pełne pragnień życiowych, błądzą zgrabnemi sylwetkami pośród szarych głazów.
Rozjęczał się nagle mały dzwon cmentarny.
Od kostnicy, gdzie wieje świeżą dysekcyą, jęczy dzwonienie, bo z dala gdzieś kona ciężko jakaś góralka o zapadłej piersi i przygasłych siwych oczach. Rozjęczał się nad nią dzwon, o miłosierdzie lekkiego skonania.
I Pita podniosła głowę. Odgarnęła złote włosy z różowych uszek i słucha.
Ten dzwon, zdaje się jej, że już słyszała.
Jak on jęczy, jak zawodzi!
Gdzie słyszała taki jęk?...
— Ach tak — już wie. We śnie...
Bo znów śniła o tej przepaści, gdzie dziewczynki małe błądzą i płaczą. Lecz teraz stokroć gorszy ten jęk i płacz.
Śmiejące się ich mamy widać dobrze. Pochylają się ku krawędzi. Mają błyszczące oczy, utrefione włosy i zbyt czerwone usta. Ta i owa wyciąga ręce ku swej płaczącej córce. Niektóre dziewczynki, chwycone przez te ręce, na których błyszczą drogie kamienie, pomykają ku górze i wydostają się z przepaści. Lecz zaraz słychać krzyk, wielki bolesny krzyk zabijanego ducha. A potem krzyk ten przechodzi w śmiech... I dziewczynka na górze śmieje się tak samo, jak śmiała się poprzednio jej matka. A potem zjawia się na krawędzi i ma włosy utrefione, błyszczące oczy