Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

mniczość znikającego w szmaragdowej toni, szeroko rozwartego archanielskiego skrzydła.
Rozmodlone, rozwarte ku górze, jak hymn, jak strażnica, pięło się to skrzydło niewidzialnego ducha ku opalowej warstwie widmowej, wyniosłej, dalekiej, rozpływającej się w błękicie bladym niebios, na które biały księżyc wypłynął, ni to obłok, ni to nagłe rozwarcie się tego błękitu w srebrny, lekki puch.
Od Tatr, od hal, od wianków kosodrzewiny, na które spłynął welon śniegów, niosło przedziwną wonią świeżej żywicy i czystego, nieplamnego Ducha.
Dobro tam panowało. Dobro ciche i ukojenie bez granic. Dobro to płynęło całym potokiem ku ludzkim piersiom, ku ludzkim duszom. Chciało w nie wniknąć, rozmarzyć, ukoić, nauczyć kochać, przebaczyć, zapomnieć i stanąć wobec wielkiej Zagadki bez trwogi, z przygotowaniem zupełnem.
Lecz o warstwę nędzy, niby zdobytej doskonałością życiowych, ludzkich, mrówczych zabiegów w celu ulepszenia bytu i umożliwienia wygodnej podściółki duszy i ciała, obijały się często napróżno owe świeże, wonne i czyste wiewy nad szmaragdem lasów, wznoszącego się archanielskiego skrzydła.
Wzrok ludzki, przyzwyczajony ryć bruk miejski, z trudnością sięgał do wyżyn opalowych i tam starał się odnaleźć początek wszelkich najpiękniejszych idei ludzkości.
Rył ciągłe, rył powoli, pod ciężarem powiek wpółsennych i chorych.
Przed łańcuchem Tatr, przed ich szmaragdem, szafirem i opalem, przed ich mądrą i wielką pięknością stają dwie postacie kobiece w popielatych bucikach, na wysokich, francuskich obcaskach, z szyjami szczelnie opancerzonemi w wysokie, jak u pruskich junkrów kołnierze.
I jedna mówi do drugiej:
— Chodźmy już do domu.
— Dobrze, mamusiu.
— A uważaj i patrz przed siebie, żebyś nie zabłociła bucików.