Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/431

Ta strona została uwierzytelniona.

cznie ta wycieczka upiła go. Pita z podziwieniem patrzała na ojca.
— Niema, jak góry! — mówił, wymachując ciupagą Porzyckiego.
Tuśka odwróciła się od niego z niesmakiem i zaczęła iść w kierunku Skibówek.
Rada była, iż przedstawił się jej tak głupio i śmiesznie. Bała się, że gdy go zobaczy, zrobi się jej »żal« tego człowieka. Tymczasem nie tylko, że nie czuła żalu, ale patrzeć nawet na niego nie mogła.
Porzycki szedł obok niej, za nimi dążyła Pita z ojcem.
— Po co ta wycieczka? — odezwała się półgłosem Tuśka. — To już było zupełnie niepotrzebne.
Porzycki zaczął się usprawiedliwiać.
— Nie mogłem odmówić...
— Należało...
Szli dalej w milczeniu. Za nimi słychać było skrzypiący głos Żebrowskiego. Mijały ich turkoczące furki. Jakiś powóz, w którym siedziały postrojone damy, obsypał ich tumanem kurzu.
— Co za arogancya!... — wymówiła nagle Tuśka, powiewając chustką dokoła siebie.
Subtelny zapach białej róży i ambry rozpylił się dokoła. Porzycki odetchnął tym zapachem i w tej chwili poczuł, że trudniej mu będzie oderwać się od Tuśki, niż przypuszczał.
— A jednak to się stanie... — pomyślał twardo. — To stać się musi.
W głębi jego duszy zrodziło się znów pytanie:
— Ale jak? ale jak?
I zaraz przed umysłem jego mignął szablon zerwania.
— Napiszę list...
Lecz wydało mu się to nieodpowiednie.
— Nie — nie... tak z nią nie można. Coś innego...
Czuł, że ona odwróciła się i patrzy na niego.
— Pan jakiś zmieniony... Co panu?
— Mnie? nic.
— O! mnie pan nie oszuka. Dlaczego pan nieswój?