Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem... noga mnie zabolała — wyrzekła cichutko.
— Cóż znowu?... Może zwichnęłaś?
— Nic, nic...
Tuśka usunęła dziecko i weszła do sieni.
Jakieś dwie postacie ciemne przylgnęły w kącie do siebie i tak były rozszeptane, iż nie widziały wejścia Tuśki i Pity.
Kobieta uczepiła się u szyi mężczyzny i coś mu mówiła do ucha, przekładała, tłómaczyła.
On tylko kiedy niekiedy potrząsał głową i z cichym chychotem całował ją raz po raz w szyję.
Jego ręka bieliła się na bronzowem tle jej serdaka. Z jej głowy spadła chustka, a ukośne światło, bijące na nich cieniutką strugą, rozświetlało jej włosy płowe złotawą delikatną mgiełką.
Zaszyli się tak w kąt sieni pomiędzy wióry nagromadzone tu i heblowiny, jak w mech, jak w trawę.
Bezpieczni byli i radzi sobie, a prości, młodzi, jak dwa smereki, rosnące na jednym stoku góry.
Tuśka natychmiast rozpoznała w mężczyźnie Józka, zwanego Chrobakiem, »piknego« męża gaździny.
Kobiety nie znała, nie widziała jej nigdy w chacie.
Ogarnęło ją uczucie niesmaku.
To oszukiwanie starej żony pod progiem jej mieszkania przejęło ją wstrętem.
— Idźcie stąd precz! — wyrzekła twardo.
Lecz oni nie rozpletli z uścisku rąk, tylko otworzyli drzwi do izby i weszli, cicho stąpając w swych kierpcach rozmokłych.
Wówczas Tuśka przypomniała sobie o córce i zwróciła się ku niej wzburzona:
— Chodź, Pito — możesz już przejść.
Dziecko z ciekawością patrzało w kąt, gdzie przed chwilą stała całująca się para.
Ociągając się, wchodziła do pokoju.
— Chodź już! — zawołała matka.
W pokoju znalazły gaździnę, która fartuchem miło-