Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/450

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozgarnia włosy, wstaje, oddychając ciężko. Nie patrzy na niego. Kieruje się ku drzwiom. On ją zatrzymuje.
— Czy pani rozumie, jakie mną pobudki kierują?
— Tak... tak...
— I... pani mi przebacza?
— Tak... tak...
Klamki szuka, nacisnęła, wychodzi. On idzie za nią. To zbyt szybkie oprzytomnienie i uspokojenie się przeraża go poprostu. Nie rozumie, jakie pobudki tu w grę wchodzą.
On nie wie, że jedna z jego dawnych kochanek ułatwiła mu zadanie, utorowała swoją rozmową drogę.
Tuśka wchodzi do swego numeru.
Idzie prosto do łóżka. Kładzie się i leży z przymkniętemi oczyma. Porzyckiego zbiera ogromna litość nad tą biedą duchową, tyle dziwnie zrezygnowanego smutku ma w sobie jej twarz pobladła. Postanawia nie opuszczać Tuśki do ostatniej chwili.
Nie wie, że właśnie taka troskliwość powiększa tylko jej cierpienie. Pomimo wszystko jednak czuje on ulgę, rad, że wreszcie przebrnął najstraszniejszą chwilę... W ostatnich bowiem dniach czuł się nad wyraz wyczerpany tą fatalną sytuacyą, jaka się wytworzyła.
Tuśka nie odzywa się ani słowem.
W oknie coś szarzeje. Światło świecy na stole żółknie. Jakby świt wstawał. Robi się chłodno w pokoju i smutek z każdego kąta wyziera. Porzycki zamyka cicho okno, poczem macza ręcznik w wodzie i kładzie go na głowę Tuśki, wie, że w chwilach miłosnych tragedyi kompres na głowę jest nieunikniony.
Nie odstępuje od szablonu.
Usiadł przy stole, zapalił papierosa i dziwi się sam, że to wszystko jakoś gładko idzie.
Tuśka zdaje się spać. Tylko twarz jej poszarzała, jakby ktoś rozpylił nagle na nią garść popiołu.
Porzycki patrzy na nią i widzi ją poraz pierwszy bez pudru w całej prawdzie.
— Biedna... — myśli, czując, że w sercu jego przeważa litość wielka, bezkresna.