Miasto się rozgwarzyło i rozsiadło tryumfalnie w żelaztwie i kurzu. Kobiety szczebiocą, wiewając płaskimi kapeluszami. Szerokie rękawy, falbany gaz i muślinów, wysuwają się z pod ponarzucanych białych, sukiennych zarzutek.
Jakaś rodzina semicka, cała strojna w serdaki, wchodzi na werandę, potrząsając groźnie ciupagami, na których dzwonią kółeczka. Małe dziecko, przebrane za góralika, wierci się pomiędzy stołami.
Tuśka i Pita prostują się, nabierają szyku, tego »warszawskiego«. — Tuśka przygryza usta i staje niepewna i wahająca. Chciałaby pozostać z Pitą »wśród ludzi«, bo już się do nich stęskniła. Jest jednak sama i widzi, że wszystkie stoliki, zajęte przez damy, mają jakąś asystę męską.
Pokusa jest jednak nadto silna. Stolik na przejściu wolny. Tuśka mimowoli zbliża się ku niemu.
— Może napijesz się herbaty? — pyta uprzejmie córki. — Jesteś blada — może chora.
Dziecko z przedziwną intuicyą odgaduje intencyę matki.
— Jeżeli mama tak łaskawa.
Siadają tuż przy balustradzie.
Przed niemi bieleją dziwaczne grzbiety płótnem okrytych furek, na tle ciemnych kamienic.
Woźnice siedzą wgłębi budek, drzemią albo palą fajki.
Co chwila ku werandzie pomykają całe gromadki tuturystów.
Wyłaniają się z ciemni i wpadają w sine światło, mrużąc oczy — radzi, że się wreszcie w »cywilizacyę« dostali.
Tuśka, usiadłszy, doznaje znów uczucia ciepła i spokoju. Ogląda się: poza nią siedzą strojne panie w towarzystwie kilku jasno ubranych, dość eleganckich mężczyzn. Przy drugim stoliku kilku mężczyzn raczy winem jakiegoś górala, który stara się zwrócić ogólną uwagę, krzycząc głośno i produkując swój »humor« i błękitne wstążki, zawiązane pod przebiegłą i chytrą brodą.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.