— Tańczy! tańczy!...
Z wysoką filozofią i leciuchnym odcieniem ironii spoglądał na tę produkcyę sztab kelnerów.
Oparci o ścianę, asystowali tej komedyi z sennym wyrazem twarzy.
»Kazali se piknie grać
I na nóżki pozirać...«
Podskakując epileptycznie, Gąsiennica łypał oczyma dokoła. Widział, że zrobił efekt i napawał się nim. Zwrócił się też widocznie ku Tuśce i na jej cześć bił się po karku i piętach. Robił wrażenie aszanta, wykonywującego taniec wojenny.
Tuśka, mimowoli podniecona i zdumiona, patrzała na te konwulsyjne łamańce otwartemi szeroko oczyma.
Gąsiennica umiał doskonale umiarkować swe efekty.
Czuł, iż powinien teraz zrobić efektowne wyjście, aby zachować przewagę nad publicznością.
Jak koza leciuchno, w skokach nadzwyczajnych puścił się ku wyjściu z werandy.
Przemknął biały i strojny pomiędzy stolikami, przebierając »nóżkami«, z ciupagą w górę wzniesioną, jak zawodowy baletnik, kończący zbyt trudne pas.
Ogólny szmer uwielbienia, a nawet oklaski słyszeć się dały.
On błysnął raz jeszcze zębami, łypnął oczkami — krzyknął: »Hej!...« i zbiegłszy po schodach zniknął w cieniu ulicy.
Tuśka odetchnęła.
Nie umiała wytłómaczyć sobie, dlaczego ten góral sprawiał na niej tak odpychające wrażenie. Lubiła przecież swoją gaździnę i patrzała na jej twarz i postać z pewną przyjemnością.
Nagle uczuła, iż ktoś od ulicy, przez balustradę pociąga ją za brzeg sukni.
Mimowoli podniosła się i przechyliła, starając się zobaczyć, kto zaczepia ją w ten sposób.