Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

Nazajutrz nadzwyczajne szczekanie wielkiego podwórzowego brytana zbudziło Tuśkę i Pitę.
Porwały się obie i siadły na łóżkach, przecierając oczy.
— Cóż znowu za psisko! — wyrzekła zirytowanym głosem Tuśka.
— Może to w sąsiedniej willi.
— To będzie przyjemność.
Szczekanie zamieniło się w przeciągłe wycie.
— Ależ to tu, w domu, w sieni — wyrzekła znów Tuśka, odrzucając kołdrę.
Ale przenikliwe, poranne zimno zakopiańskie zmusiło ją do powrócenia do łóżka.
Szczekanie brytana umilkło, natomiast zaczął poszczekiwać jakiś mały szczeniak.
— Cóż to? Cała rodzina?
— Och, mamo!... to szczenię — prawda?
— Szczenię.
— Ja zobaczę.
— Ani mi się waż, przeziębisz się. Leż spokojnie. Dopiero ósma.
Nagle miauknął kot.
— Cała menażerya! — westchnęła Tuśka. — Już ja się z gaździną rozmówię.
Lecz za drzwiami zaczął się rozgrywać cały dramat. Kot, spotkawszy się widocznie z brytanem parskał, a pies warczał i naszczekiwał. Trwało to długą chwilę, wreszcie wrzask koci i szczekanie psie zwarły się w jeden głos, tworząc tak straszny hałas, że Tuśka wyskoczyła jak szalona z łóżka i pobiegła do okna.
Otworzyła je i wychyliwszy się, zaczęła wołać rozpaczliwie:
— Gaździna!... Wikta!...
Z poza węgła wysunęła się gaździna.
— A co kcom?
— Wypędźcie natychmiast te psy i koty z sieni.