Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy ścianie Tuśka dostrzegła pochylonego nad rowerem mężczyznę.
Ukośny promień światła z drzwi przez nią uchylonych, oświetlił pająkowate błyszczące koła i nogę i rękę schylonego mężczyzny, który odziany w szarą flanelową koszulę, sportowe spodnie, czarne pończochy i żółte buty, majstrował coś koło roweru.
Majstrowanie to nie przeszkodziło mu widocznie w dawaniu folgi swemu dobremu humorowi, bo »na gębusi« udawał przedziwnie łomot bębna. Do uszu Tuśki doleciały słowa, łączące się w warczenie pałek, walących w oślą skórę.
Tuśka przerwała szybko ową zbyt ranną pobudkę.
— Przepraszam pana! — wyrzekła głosem podniesionym i niemiłym — czy można prosić o spokój? Przyjechałam dla leczenia się, a nie dla denerwowania...
Mężczyzna nie zdołał jeszcze podnieść głowy, kiedy Tuśka zniknęła w swoim pokoju, zatrzaskując drzwi tak silnie, iż sama się tym faktem zgorszyła.
Warczenie bębna ucichło.
Jakieś ciche kroki przebiegły sień i nastała ogromna cisza.
Nagle — prawie pod oknami rozległo się cichutkie świergotanie ptasząt.
— O!... — wyrzekła Pita.
Lecz Tuśka spojrzała na nią z pod brwi ściągniętych.
— Moje dziecko, proszę cię — masz pilnik i opiłuj sobie równo paznogcie. Rosną ci w festony. Zamiast zajmować się błazeństwami tego pana, pilnuj, żebyś, gdy dorośniesz, nie potrzebowała się rumienieć za źle utrzymane ręce.
Pita wzięła pilnik i zaczęła z nadzwyczajną wprawą manewrować koło swoich paznogci.
Tuśka wzięła w rękę list męża, który dostała wczoraj, wróciwszy z teatru.
Był to szary, przeciętny list, niezmiernie smutny w tej swojej obojętności zrezygnowanego człowieka. Czytając go, widziało się zielone palto, schylone plecy i za-