Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

gasłe oczy. Tak, jakby myśli jaśniejsze omijały starannie ten umysł i nawet nie zwabione nigdy już nie biegły w tę stronę. Było to beznadziejne dla siebie, słabonadziejne dla innych. Mimo to spełnienie obowiązku wiodło go po szynach dobrze ułożonych przez porządek, przyjęty milczącym ogólno-ludzkim układem.

»Moja droga Tuśko!
Bardzo się cieszę, że zajechałyście zdrowo i szczęśliwie do Zakopanego. — Zmartwiło mnie to, co piszesz o ciągłym deszczu, ale tam nawet deszczowe powietrze jest zdrowsze, niż tu w Warszawie w najświetniejszą pogodę. Proszę cię więc, lecz się pilnie i każ Picie, aby piła mleko i przebywała na świeżem powietrzu jak najwięcej. — Spotkałem wczoraj, wracając z biura, doktora i ten polecił mi to ci napisać. — Dywany i portyery już wytrzepane i złożone. — Kwiaty podczas deszczu kazałem stróżowi wynieść na dziedziniec. Duża palma ma mszyce, ale obmywać ją będę tytuniem. — Mam teraz dużo czasu, to mi zajmie wieczory. Chłopcy wybornie się na wsi mają. Zbierają się do ciebie napisać. Kończę już, bo muszę iść do biura. Przyjmij serdeczne ucałowanie dla ciebie i dla Pity — kochający mąż«.

Ani słowa o sobie, tylko to krótkie »idę do biura, wracam z biura«, a potem »będę obmywał palmy wieczorami«.
W Tuśce jednak nie zadrgało nic, nie pomyślała nawet, jaka melancholia jest w sytuacyi tego spracowanego człowieka, który w letnie upały, wróciwszy od jarzma biurowego, za całą rozrywkę ma miednicę, gąbkę i chronienie od śmierci roślinę, znędzniałą w miejskim kurzu tak, jak on sam.
Według niej, on wypełniał swój obowiązek. Ożenił się, miał dzieci, powinien był zapracowywać na wyżywienie i uzdrowotnienie całej rodziny.