gasłe oczy. Tak, jakby myśli jaśniejsze omijały starannie ten umysł i nawet nie zwabione nigdy już nie biegły w tę stronę. Było to beznadziejne dla siebie, słabonadziejne dla innych. Mimo to spełnienie obowiązku wiodło go po szynach dobrze ułożonych przez porządek, przyjęty milczącym ogólno-ludzkim układem.
Ani słowa o sobie, tylko to krótkie »idę do biura, wracam z biura«, a potem »będę obmywał palmy wieczorami«.
W Tuśce jednak nie zadrgało nic, nie pomyślała nawet, jaka melancholia jest w sytuacyi tego spracowanego człowieka, który w letnie upały, wróciwszy od jarzma biurowego, za całą rozrywkę ma miednicę, gąbkę i chronienie od śmierci roślinę, znędzniałą w miejskim kurzu tak, jak on sam.
Według niej, on wypełniał swój obowiązek. Ożenił się, miał dzieci, powinien był zapracowywać na wyżywienie i uzdrowotnienie całej rodziny.