Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jedno ci mam do zarzucenia — wyrzekła do córki — to jest słowo: »rozkaz«. Gdybyś napisała: »stosując się do życzenia, które tatuś raczył mi objawić« — byłoby grzeczniej i lepiej.
— Dobrze, proszę mamusi! — odparła Pita i bez wahania zasiadła do nowego »na czysto«, wysuwając już teraz cały języczek, którym zaczęła zakreślać nadzwyczajne młynki i kółka.
Tuśka, po wypowiedzeniu tego zdania, uczuła się jakoś spokojniejsza, gdyż wkraczała w ten sposób w moralną dziedzinę swego życia. Pita znów siedziała grzeczna i cicha, z przygładzoną lśniącą głową, z cerą twarzy matowo-bladą, przypominającą woskowe figurki.
Tuśka postanowiła wyjść na spacer w stronę »miasta«. Potrzebowała zapasowych sznurowadeł do białych trzewików. Spojrzała w okno. Zdawało się jej, że słońce przyćmiewają chmury, postanowiła więc wyjść przed chałupę, aby stwierdzić, jaka jest właściwie pogoda i czy można zaryzykować jasną suknię.
Zwróciła się do córki.
— Pisz — ja zaraz wrócę.
Na szlafrok różowy kretonowy zarzuciła długą rotundę i wysunęła się przed sadybę.
Aż biło od złota i jaśni.
Ostrością niezwykłą i olśniewającą przepełniony był przestwór. — Rzędy chałup, domów z tryumfalnie wybiegającemi ku górze pazdurami — lśniły się złotem belek i migotały tęczą szyb. Smereki nieruchome wisiały ciężkie i prawie czarne pomiędzy tym złotym a rozpromienionym blaskiem.
Środkiem płynął gościniec prawie biały, pusty i ginący jak wstęga mgły w oddali.
Tuśka przysłoniła oczy ręką, zwróciła się w stronę Kościelisk i patrzała na tę mglistość wśród ściany czarnej smereków, w której rozpływał się gościniec. Nie czuła jednak tej dziwnej tajemniczej piękności ginących w oddali górskich dróg, lecz myślała, że kurz jest straszny i że su-