kwieciem, cudownie rozkwitłem na różdżkach, obsypanych liściem gałązek.
— Salve, sol!... — krzyknął aktor do dziewczynki i Tuśka dojrzała w uśmiechu ust rozwartych dwa rzędy przepysznych białych, równych zębów.
Pita mimowoli wyciągnęła ku kwiatom ręce. Był w tem śliczny gest kobiety, uniesionej miłością ku rozkwitającym roślinom.
Pochwyciła kilka gałązek i obejrzała się za pędzącym ku Zakopanemu cykliście. I on obejrzał się, powiał czapeczką i błyszczał dalej uśmiechem i rzędami perłowych lśniących zębów.
Tuśka wyrwała Picie z ręki gencyany i rzuciła je na ziemię.
Po raz pierwszy Pita widziała matkę tak uniesioną. Oczy jej błyszczały, dobry ton i umiarkowanie znikły chwilowo pod wpływem podniecenia.
— Rzuć te kwiaty! — zawołała. — Nie oglądaj się! — Głos jej był zmieniony. Pita zrozumiała, iż żartować nie należy i śpiesznie ku domowi iść zaczęła.
— Chcesz, żebym napisała do ojca, co ty wyprawiasz? — mówiła, idąc za nią Tuśka. — Ja ciebie nie poznaję... co się z tobą dzieje!
Gdy weszły obie do pokoju, gniew Tuśki, zamiast ustać, powiększył się jeszcze.
Na oknie stała znów żółta bombonierka, przystrojona płomienną kokardą, a do niej przypięto ogromną ćwiartkę papieru z następującym czterowierszem:
— Panna Pita zła bez miary,
Twarde serce w Pannie Picie.
Bo, zwracając skromne dary,
Łamie słudze swemu życie!
Pita strwożona, z oczyma łez pełnemi, rozbierała się przy swojem łóżku, z pod oka tylko śledząc bombonierkę i przypięty do niej papier.
Natomiast Tuśka śmiało podeszła ku oknu, przechyliła się i zawołała: