— Zresztą... może to jest dowód jej charakteru...
Tem chciała przerwać wizyjne błękity gencyan i jakiś dziwny, cichutki jakby dźwięk strun, który teraz się z tych wizyj ku niej przekradał.
Zgasiła świecę.
W ciemności wizye błękitnych kwiatów nie tylko nie znikły, lecz przeciwnie, spotężniały i nabrały wyrazistości.
Tylko teraz od gór płynął wiatr i kołysał lasem gencyan, a one dźwięczały coraz milej, coraz głośniej...
— Skądże to znowu? — starała się myśleć Tuśka.
Ni to dzwoneczki, ni to dźwięk harfy skrzydłem ptaka trącanej... coś pośredniego pędzi ku niej szybko i staje się coraz głośniejsze.
Nagle dźwięk ten staje się jeszcze głośniejszy i urywa się w pół tonu.
Słychać skrzyp drzwi, jakieś kroki... ktoś otwiera drzwi na rozcież, brzęk łańcuszków...
Tuśka odczuwa w pół śnie, że to wraca do domu sąsiad-aktor i porywa się przerażona.
Zdaje się jej, że drzwi niezamknięte od jej pokoju, okna niezasłonione.
Chce zapalić świecę, to znów wyrzeka się tej myśli, bo niebezpieczniej jest dawać do poznania, że się nie śpi. Bóg wie, co takiemu człowiekowi może przyjść do głowy.
Lecz aktorowi nic jakoś nie przychodzi do głowy. Umieścił swój rower, zamknął drzwi wejściowe, zaryglował i grzecznie, cicho, prawie na palcach przechodzi mimo drzwi Tuśki.
Przy drzwiach jednak zatrzymuje się.
Jest to jedna sekunda, lecz Tuśce wydaje się wiekiem. Zaparła oddech, sama nie wie, co się z nią dzieje. On widocznie słuchał, czy te panie śpią, bo jeszcze ciszej i delikatniej oddalił się do swego pokoju.
Tuśka położyła się i usiłowała zasnąć. Byłaby wolała stanowczo, ażeby aktor powrócił do domu hałaśliwie, z łoskotem, hałasem, ażeby prowokacyjnie gwizdał pod jej drzwiami, ażeby znów posłyszała:
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.