ciwszy do domu, zabrałem się do dzieła. Miałem świeżo w pamięci postać tej dziewczyny, która zarysowała mi się nagle przed oczyma ciemnicy kuchennej. Lecz powoli zapał mój stygł. Nie miałem modelu pod ręką, zrobiłem projekt, ot ten; chciałem powrócić, aby namówić tę dziewczynę do pozowania — ale musiałem pracować, by zapłacić ratę krawcowi i mieć z czego żyć. Karjatyda podpierająca świat wzięła w łeb, a sen mój nie ziścił się...
Ba! każdy z nas ma w sobie taki sen nieziszczony; a wiesz, to może najlepsze! Pozwala nam to łudzić się nadzieją, że moglibyśmy stworzyć arcydzieło, gdyby nie warunki, nie macocha nędza i tym podobne brednie. Lecz raz dzieło zrodzone i przyobleczone w formy, złudzenie nasze rozwiać musi. Pozostaje smutek i gorycz zawodu. Niechże więc twoja Karjatyda spoczywa w całunie kurzu i złudzenia... Poco ma ożyć?...
A jednak, gdybym miał model!...
Model twój zapewne w tej chwili nastawia samowar lub romansuje ze strażakiem.