Ta strona została skorygowana.
JAN
(czepiając się ręki doktora).
Pan doktór ją uratuje, prawda?
TRAWIŃSKI.
A... to ty! Aha! rozumiem! Proszę — więc teraz wolałbyś, aby żyła?
JAN.
Ano, toć niby przezemnie.
TRAWIŃSKI.
E! szeroko o tem Dawid pisał... Ale to trudno. Już ci ją nikt nie uratuje, ona już napół umarła.
(Podchodzi Wodnicki i siostra).
JAN
(padając znów przy łóżku).
Kaśko moja serdeczna! ty zamrzesz, nieboże! i to niby bezemnie, bez takiego lamparta!... Kaśko! ja się poprawię, już nie będę za dziewczynami latał, ino ty nie umieraj!
KAŚKA
(otwiera oczy nawpół przytomna i patrzy chwilę przed siebie).
Nie płacz, Janie, bo mi nigdy, bez całe moje psie życie nie było tak spokojnie, jak teraz. Wyharowałam się... ręce se po łokcie urobiłam... ale teraz to mi pan Jezus odpoczynek wie-