Słyszysz, Bonas? My nie wiemy, co to słuchać pańskiego krzyku!... No, no, mówcie dalej — i cóż Steiermarkt? Jakże się skończyło?
Źle się skończyło, wielmożna osobo! Wieczorem zawołali mnie do obrachunku i kazali iść, iść zaraz z cegielni — niby, że jako ja nie zdolny do dozoru. A jakże to? gdzie ja sterał siły? Toć psa dotrzymają w budzie, jak się zestarzeje! Zwlekli my się ze starą, bo niby żartów nie było — i poszli. Ona pojechała za rogatki do kumy, ale tam nędza, ledwo dla niej ciasny kącik na kuferku, a ja tak oto, niby ten pies bez domu. Poszedłem do onego biura dobroczynności, ale do służby gdzie to przystać, kiedy to ani widzę, ani słyszę. Zlitowała się nademną ta dobra pani i dała kątek, ale jakże mi tam u niej siedzieć. Tak ja myślę, że przecie, gdyby panowie choć opisali, jaka mi się krzywda stała... co?
Opiszemy! opiszemy! Bądźcie spokojni, ojcze Braun.
Ino, że ja za to opisanie... to zapłacić wam nie mogę. Chyba Pan Jezus wam zapłaci.