Ta strona została skorygowana.
ANNA.
Mnie ona wystarcza!
SMOLKIEWICZ.
Ale mnie nie wystarcza. Ja niechcę całe życie gnić za temi kratkami i użerać się z tą bezdomną hołotą, która mi tu zapowietrza całą kancelarję. Ja muszę dostać inną posadę — muszę wypłynąć na wierzch. Wtedy będziesz mogła pokazywać fumy i brać dymisję. Do tej chwili będziesz robić to, co ja każę... Jutro wrócisz do redakcji!
ANNA.
Nigdy!!!
SMOLKIEWICZ.
Wrócisz — i w dodatku przeprosisz Rastawieckiego.
ANNA.
Ja?
SMOLKIEWICZ.
Tak! tylko pod tym warunkiem weźmie cię z powrotem. Ja mu to obiecałem.
(Zapuszcza rolety i zapala lampę).
ANNA
(drżąc cała ze wzruszenia, zdławionym głosem).
Ty... ty mu to przyrzekłeś?