na co mnie przyszło! Ja, Lawdański, jak tuman za jedną babą chodzę a rady sobie z nią dać nie mogę. Harda i pyszna, głowę wysoko trzyma, a ja ją zgiąć muszę... (po chwili). Ach, Małaszka! Małaszka! takaż ona jakaś, aż dreszcz po człowieku chodzi, kiedy o niej myślę.
Już skomli to nieszczęście! (klęka przed skrzynią i podnosi wieko). Ten Julek mi nawiódł baby a mnie aż podnosiło, aby jednę po drugiej za kołnierz chycić, ta z chaty wygnać. (Wyjmuje ze skrzyni chustkę małą, batystową). Jest — już żółknie... ta prać jej nie będę, niech ostanie taka, jakiem ją po nim naszła. (Pociera chustką po twarzy). Jakie to gładkie a miłe! Ach, Boh! jak jego ręka. Jak oczy zamknę a po twarzy tę szmatę sunę, to tak, jakby on mnie po licu głaskał. Boh! mój Boh! gdzie on! gdzie ten królewicz! ten żar ptak jasny?!... I póki on był, toć me życie się miliło, a kraśniałam jak mak w zbożu! Ostawił mnie, ostawił i za tamtą poleciał... a w stronę moją nawet głowy nie zwrócił...