nockach nie śpi — z chaty wyjdzie, ta stoi i w sad patrzy a patrzy. Cóż w tym sadzie ma? co ją tam ciągnie? Toć pustka jest, pustka taj tylko... Dawniej, jak jasna panienka była jeszcze we dworze — ha, myślałem patrzy, patrzy, ta niech się napatrzy dowoli — ot, ciągnie jej oczy jedwab, ta złoto. Ale odkąd jej nie stało, czego ona tam stoi? — powiedz, Ułas, czego do chaty nie wraca? (Otwiera drzwi, w głębi ukazuje się krajobraz oświetlony księżycowem światłem. Małaszka stoi nieruchomie, wpatrzona w dal). Ot, tak stoi godzinami całemi a mnie z piersi serce mało nie wyskoczy a detyna w chałupie zawodzi za matką hołowkę obraca... (po chwili). Ułas, powiedz ty, czego jej brak? Ja jej dał co mógł — i chatę przybrał i obrazów nawieszał; ja z sanek kilimek ściągnął i na ścianę przybił, na tapczan derkę z koni dał. Patrz, Ułas, ja te bohomazy dla niej przyniósł i powiesił, żeby się do niej śmiały. Ja jej imbryk od Janka kupił, czerepy skleił i dał, ja za innych drzewo rąbię z tyłu za stajniami, aby grosz mieć i szmatę jej jaką kupić. O! Ułas! jabym pierś swoją rozdarł, ta krew serdeczną utoczył, żeby tylko tej hołubinie nic nie brakowało! (wyciąga ręce w stronę Małaszki). Zazulu moja! zazulu! (Małaszka stoi nieruchoma). Patrz, Ułas, ona się nie odwróci, ona wciąż tak stoi, ta w sad patrzy...
Może to za Lawdańskim?